Niezapomniana historia bohaterskiego konia i jego dozgonnej przyja�ni z pewnym ch�opcem w okrutnych czasach wojny
Ted Narracott kupuje na targu konia o imieniu Joey. Okazuje si�, �e jest on nies�ychanie inteligentnym i odwa�nym zwierz�ciem, kt�re szybko daje si� oswoi�. St�d te� mi�dzy nim a Albertem, synem farmera, natychmiast rozkwita gor�ca przyja��.
Nadci�ga pierwsza wojna �wiatowa. Ted musi odsprzeda� Joeya armii brytyjskiej. B�d�c ju� koniem kawaleryjskim, wierzchowiec przez ca�y czas t�skni jednak za swoim panem. Albert r�wnie� trafia na front i �ywi ogromn� nadziej�, �e odnajdzie swojego czworonogiego przyjaciela.
Powie�� Michaela Morpurgo to dzie�o wyj�tkowe. Przejmuj�ca opowie�� o po�wi�ceniu, wierze i wielkiej wytrwa�o�ci, zekranizowana przez Stevena Spielberga.
Fragment ksi��ki
Moje pierwsze wspomnienia to przeplataj�ce si� ze sob� obrazy pag�rkowatych p�l, ciemnej, wilgotnej stajni i szczur�w przemykaj�cych po belkach nad moj� g�ow�. Pami�tam jednak dobrze dzie� ko�skiego targu. Groza tych chwil towarzyszy mi przez ca�e �ycie. Mia�em w�wczas niespe�na p� roku, by�em d�ugonogim, tyczkowatym �rebakiem, kt�ry nigdy nie odszed� od swej matki dalej ni� na kilka krok�w. Rozdzielono nas tego dnia w straszliwym zamieszaniu na ringu aukcyjnym i nie zobaczy�em jej ju� nigdy wi�cej. By�a �wietnym koniem roboczym i cho� mia�a ju� swoje lata, zar�wno jej prz�d, jak i zad �wiadczy�y o sile i wytrzyma�o�ci typowej dla irlandzkiego konia poci�gowego. Sprzedano j� w ci�gu kilku minut, a nim mog�em przej�� za ni� przez bram�, kto� zabra� j� z ringu i odprowadzi� dalej. Ze mn� nie posz�o ju� tak �atwo. Mo�e odstrasza� wszystkich dziki b�ysk w moich oczach, gdy kr��y�em po ringu, rozpaczliwie poszukuj�c matki, a mo�e po prostu �aden z farmer�w i Cygan�w nie by� zainteresowany kupnem chudego i niezbyt rasowego �rebaka. Tak czy inaczej dopiero po d�ugich targach ustalono, jak ma�o jestem warty, i wyprowadzono mnie z ringu.
– Ca�kiem nie�le jak na trzy gwinee, co? Nie uwa�asz, m�j ma�y buntowniku? Ca�kiem nie�le.
S�owa te wypowiadane by�y chrapliwym, przepitym g�osem, kt�ry najwyra�niej nale�a� do mojego w�a�ciciela. Nie b�d� nazywa� go moim panem, bo tylko jeden cz�owiek kiedykolwiek by� moim panem. M�j w�a�ciciel trzyma� w d�oni sznur i gramoli� si� do zagrody wraz z tr�jk� lub czw�rk� swoich przyjaci� o zaczerwienionych twarzach. Ka�dy z nich r�wnie� trzyma� sznur. Zdj�li kapelusze i marynarki, podwin�li r�kawy koszul i wszyscy g�o�no si� �miali, id�c ku mnie. Dot�d jeszcze nigdy nie dotyka� mnie �aden cz�owiek, cofa�em si� wi�c, przera�ony, a� poczu�em za sob� ogrodzenie i nie mog�em ucieka� ju� dalej. Nagle rzucili si� na mnie wszyscy naraz, byli jednak powolni, wi�c zdo�a�em prze�lizn�� si� mi�dzy nimi i przebiec na �rodek zagrody, gdzie zn�w odwr�ci�em si� w ich stron�. Przestali si� �mia�. Zawo�a�em mam�, a z oddali odpowiedzia� mi jej krzyk. Rzuci�em si� w stron� tego g�osu, pr�bowa�em przeskoczy� ogrodzenie, wspi�� si� na nie, ale przednia noga uwi�z�a mi mi�dzy belkami. Kto� pochwyci� mnie mocno za grzyw� i ogon, czu�em, jak wok� mej szyi zaciska si� sznur. Potem przewr�cili mnie na ziemi� i przytrzymali; wydawa�o si�, �e siedz� na ka�dej cz�ci mego cia�a. Szarpa�em si�, a� w ko�cu os�ab�em, kopa�em gwa�townie za ka�dym razem, gdy cho� troch� zwalniali u�cisk, by�o ich jednak zbyt wielu i byli zbyt silni. Czu�em, jak wsuwaj� mi na g�ow� kantar, zaciskaj� na szyi i pysku.