Dawno temu czterech ch�opc�w dokona�o w Derry, w Maine bohaterskiego czynu. To co zrobili odmieni�o ich w spos�b, kt�rego nie byli w stanie poj��.
�wier� wieku p�niej, ju� jako m�czy�ni, spotykaj� si� jak co roku na wyprawie �owieckiej. Cho� ich drogi si� rozesz�y wi�� ��czy ich niezwyk�a wi�. Nie wiedz� jednak �e ten wypad do lasu, na polowanie b�dzie inny ni� zwykle. Kiedy w okolice ich chatki dotrze zagubiony m�czyzna, mamrocz�cy bez �adu i sk�adu o �wiat�ach na niebie, wi�zy ich przyja�ni zostan� raz na zawsze zerwane, w brutalny spos�b.
Ju� wkr�tce, czw�rka przyjaci� zostanie zmuszona, aby stawi� czo�a niezwyk�emu wrogowi, a nitki przesz�o�ci, tera�niejszo�ci i przysz�o�ci, jak w India�skim talizmanie zwanym �apaczem Sn�w zostan� spl�tane ze sob�, tworz�c jedno�� za spraw� niezwyk�ego ch�opca, posiadaj�cego nadzwyczajne umiej�tno�ci, odt�d jednak nic ju� nie b�dzie takie samo.
Fragment ksi��ki "�owca sn�w"
NDSS
Ten skr�t sta� si� ich mottem, ale Jonesy za choler� nie potrafi� sobie przypomnie�, kt�ry z�nich go wymy�li�. „Zemsta jest rozkosz� bog�w” — to by�o jego. „Ja ci� pierdziel�” i�par� innych, jeszcze barwniejszych bon mot�w wywodzi�o si� od Beavera. Henry nauczy� ich, �e „karma zawsze wraca”, przepada� za takim szajsem w�stylu zen, nawet kiedy byli jeszcze dzieciakami. Ale NDSS, co z�NDSS? Kto to wymy�li�?
Niewa�ne. Najwa�niejsze by�o to, �e wierzyli w�pierwsz� po�ow� motta, kiedy by�o ich czterech; w�ca�o��, gdy by�o ich pi�ciu; drug� po�ow�, gdy zn�w zosta�a ich czw�rka.
Kiedy zn�w by�o ich czterech, dni sta�y si� mroczniejsze. To by�y dni z�rodzaju „ja ci� pierdziel�”. Rozumieli to, cho� nie wiedzieli, dlaczego tak si� dzia�o. Podejrzewali, �e co� jest z�nimi nie tak, a�przynajmniej, �e co� si� zmieni�o, ale nie mieli poj�cia co. Wiedzieli, �e s� osaczeni, nie potrafili jednak okre�li�, jak do tego dosz�o. A�wszystko to na d�ugo przed �wiat�ami na niebie. Przed McCarthym i�Becky Shue.
NDSS. Czasami to tylko s�owa. A�kiedy indziej nie wierzysz ju� w�nic, pr�cz ciemno�ci. I�jak wtedy mia�by� sobie radzi�?
1988: Nawet Beaver miewa gorsze dni
Powiedzie�, �e ma��e�stwo Beavera si� nie u�o�y�o, to tak jakby powiedzie�, �e start promu kosmicznego Challenger nie ca�kiem si� uda�. Zwi�zek Joego „Beavera” Clarendona i�Laurie Sue Kenopensky przetrwa� nieco ponad osiem miesi�cy i��ubudu, posypa� si� z�hukiem i�zosta� po nim tylko cholerny ba�agan.
Beav jest zasadniczo pogodnym facetem, ka�dy jego kumpel wam to powie, ale w�a�nie nadesz�y dla niego naprawd� trudne chwile. Nie widuje si� z�przyjaci�mi (a przynajmniej z�tymi, kt�rych uwa�a za swoich prawdziwych przyjaci�), je�eli nie liczy� jednego tygodnia w�listopadzie, kiedy spotykaj� si� jak co roku, a�w listopadzie zesz�ego roku ON i�Laurie Sue byli jeszcze razem. Ich zwi�zek ju� si� sypa�, ale nadal byli razem. Teraz sp�dza sporo czasu — dobrze wie, �e zdecydowanie za du�o — w�tawernach w�okolicy Starego Portu w�Portlandzie: w�Porthole, Seaman’s Club, Free Street Club. Za du�o pije, popala za du�o trawki, a�rano nie mo�e patrze� na swoje odbicie w�lustrze: odwraca spojrzenie i�zaczerwienionymi oczami spogl�da w�bok, my�l�c sobie: Musz� przesta� przesiadywa� w�knajpach, bo nied�ugo sko�cz� jak Pete. Chryste Panie na bananie.
Koniec z�klubami, z�imprezowaniem, �wietny pomys�, bez dw�ch zda�, ale zaraz zn�w si� tam pojawia, cmoknijcie mnie w�gwizdek i�co u�was s�ycha�. W�ten czwartek trafia do Free Street, w�r�ku ma piwo, w�kieszeni skr�ta, a�z szafy graj�cej dochodz� d�wi�ki jakiego� przeboju instrumentalnego, kt�ry brzmi jak The Ventures. Nie pami�ta tytu�u tego szlagiera sprzed lat. Ale zna go, od czasu rozwodu cz�sto s�ucha stacji radiowej z�Portlandu nadaj�cej stare z�ote przeboje. Dzia�aj� na niego koj�co. A�te nowe kawa�ki… Laurie Sue zna�a i�lubi�a wiele z�nich, ale Beaver za nimi nie przepada.
We Free Street jest prawie pusto, paru klient�w przy barze i�drugie tyle w�g��bi sali, przy stole bilardowym. Beaver i�jego trzech kumpli siedz� przy stoliku, popijaj�c kuflowego millera i�graj�c w�karty star� wys�u�on� tali�, �eby ustali�, kto p�aci za kolejk�. Co to za utw�r, z�tymi charakterystycznymi gitarami? Out of Limits? Telstar? Nie, w�Telstar jest syntezator, a�tu go brak. W�sumie co to kogo obchodzi?
Tamci trzej rozmawiaj� o�Jacksonie Browne, kt�ry wyst�powa� wczoraj wieczorem w�Civic Center i�da� naprawd� �wietny wyst�p, a�przynajmniej tak twierdzi George Pelsen, kt�ry by� na koncercie.
—�Opowiem wam o�czym� jeszcze, co by�o zajebiste — m�wi George, spogl�daj�c na nich �widruj�cym wzrokiem. Wysuwa do przodu podbr�dek i�odwraca g�ow�, by pokaza� im wszystkim czerwony �lad z�boku szyi. — Wiecie, co to jest?
—�Malinka, no nie? — odzywa si� do�� nie�mia�o Kent Astor.
—�Pewno �e tak — potwierdza George. — Po koncercie pokr�ci�em si� z�ch�opakami przy wyj�ciu ze sceny. Liczy�em, �e uda mi si� zdoby� autograf Jacksona. Albo, czy ja wiem, mo�e Davida Lindleya. Jest spoko.
Kent i�Sean Robideau zgadzaj� si�, �e Lindley jest spoko — na pewno �aden z�niego b�g gitary, co to, to nie (bogiem gitary jest Mark Knopfler z�Dire Straits, Angus Young z�AC/DC no i, ma si� rozumie�, Clapton), ale w�sumie jest ca�kiem niez�y. �wietnie improwizuje, no i�te jego dredy. A� do ramion.
Beaver nie w��cza si� do dyskusji. Pragnie tylko si� st�d wydosta�, wyrwa� si� z�tego zat�ch�ego �a�osnego baru i�odetchn�� �wie�ym powietrzem. Wie, co zamierza powiedzie� George, i�wie, �e tamten k�amie.
Ona wcale nie mia�a na imi� Chantay, nie wiesz, jak si� nazywa�a. Przesz�a obok, jakby w�og�le ci� tam nie by�o, kim zreszt� m�g�by� by� dla takiej dziewczyny jak ona, kolejnym d�ugow�osym robotnikiem z�kolejnego robotniczego miasteczka w�Nowej Anglii. Wsiad�a razem z�kapel� do autokaru i�tyle j� widzia�e�. Znik�a raz na zawsze z�twojego pieprzonego nudnego �ycia. The Chantays to nazwa zespo�u, kt�rego w�a�nie s�uchamy, nie Mar-Kets, nie BarKays, ale w�a�nie Chantays, tytu� utworu to Pipeline, a�ten znak na twojej szyi to nie malinka tylko �lad po maszynce do golenia.
Tak w�a�nie my�li Beaver i�nagle s�yszy p�acz. Nie w�knajpie, lecz w�swoim umy�le. P�acz z�przesz�o�ci. Ten szloch wdziera si� do g�owy niczym od�amki szk�a i�do diab�a, ja ci� pierdziel�, niech kto� co� zrobi, �eby ON w�ko�cu przesta� p�aka�.
To ja sprawi�em, �e przesta�, my�li Beaver. To by�em ja. Sprawi�em, �e si� uspokoi�. Przytuli�em go, a�potem mu za�piewa�em.
Tymczasem George Pelsen opowiada im o�tym, jak drzwi w�ko�cu si� otworzy�y, ale nie pojawi� si� w�nich Jackson Browne, ani nawet David Lindley, tylko trzy dziewcz�ta z�ch�rku, Randi, Susi i�Chantay. Seksowne, wysokie i�takie apetyczne.
[darmowy fragment ksi��ki "�owca sn�w", strony 12-14]